Robert Firkowski: Celujemy w mistrzostwo Polski
Jak osiągnąć sportowy sukces w Słupsku? Dlaczego w budowaniu drużyny, która w przyszłości ma walczyć o najwyższe cele, tak ważne jest szkolenie młodzieży? Gdzie szukać środków na funkcjonowanie i rozwój sportu? Między innymi o tym dziennikarz gazety Nasz Region – Ziemia Słupska rozmawiał z prezesem Słupi Słupsk, Roberterm Firkowskim.
Leon Sroka: Zacznę od razu od ataku na bramkę: w którym roku Słupia Słupsk zdobędzie mistrzostwo Polski?
Robert Firkowski: W sezonie 2025/26.
Ciekawe. Teraz pan przechodzi do obrony i opowie mi jak to wyliczył.
Tyle czasu potrzeba na zrealizowanie tego celu. Najpierw trzy, cztery lata na poukładanie wszystkiego, aby klub rzeczywiście był mocny. Potem trzy, cztery lata, żeby dostać się do superligi i zostać w niej. I zostają kolejne trzy, cztery lata, żeby zdobyć to mistrzostwo.
W którym miejscu tego planu jest pański klub? Na początku, a może już pan kiedyś przesunął termin zdobycia mistrzostwa?
Granica nie jest przesuwana, bo plan zaczął być realizowany od 2014 roku. Wcześniej klub nie miał wizji, gdzie chce być za jakiś czas. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli nie wiesz dokąd idziesz, nieważne którą drogą pójdziesz; my już wiemy, gdzie chcemy dojść i tą drogą zaczynamy podążać.
Wydawało mi się, że każdy klub sportowy albo zawodnik zajmujący się sportem dąży do tego, aby osiągnąć mistrzostwo w uprawianej dyscyplinie. To chyba podstawa sportu?
Tak, ale mi chodzi bardziej o stworzenie – nie lubię tego słowa, ale muszę go użyć – systemu, który będzie działał. Obojętnie czy ja będę prezesem, czy ci trenerzy, którzy teraz są, odejdą z klubu i przyjdę inni, system będzie trwał. Tak jest w wielkich korporacjach: prezesi i pracownicy się zmieniają, a firma istnieje. Sukces ma być wynikiem tych wszystkich działań. Zaczęliśmy od tego, co mieliśmy.
A co miał klub, gdy pan przyszedł na stanowisko prezesa? Zgliszcza?
Nie powiem, że to były zgliszcza, bo – patrząc na realia słupskie – w klubie było normalnie. Ale ja nie wiem, czy taka normalność nam wystarcza.
A co to znaczy „normalnie” w słupskim klubie sportowym?
Czyli nijak. Na szczęście klub nie został pogrążony finansowo, bo gdyby tak było to byłaby porażka na starcie. Nie było połączenia pierwszej drużyny ze szkoleniem. Były klasy sportowe, ale każda szkoła robiła je oddzielnie. Dopiero w ubiegłym roku to wszystko zostało połączone ze sobą. Oczywiście jeszcze nadal pracujemy choćby nad samym podejściem do klas sportowych. Ja widzę to tak, że klasa sportowa ma przynieść efekt szkoleniowy, bo jeśli to ma być tylko z nazwy klasa sportowa, to ja jej dziękuję.
A w słupskich szkołach są takie klasy sportowe tylko z nazwy?
Część takich jest, a ja chcę, żeby dziewczyny od czwartej klasy szkoły podstawowej do szóstej klasy były na tyle wyszkolone, żebyśmy mogli spokojnie wybrać z nich skład do pierwszej klasy gimnazjum i żeby nie było w nim przypadków i łapanki, że trzeba uzupełnić skład kimkolwiek, bo brakowało dziewcząt. Zaczynać szkolenie w wieku 12-13 lat jest za późno. Każdy szanujący się klub ma swoje szkółki. Dla mnie przykładem są kluby piłki nożnej Europy Zachodniej, gdzie rodzice przyprowadzają dzieci do szkółek klubowych, a klub nie musi latać za zawodnikami. Ale taką markę i pozycję trzeba sobie wypracować przez lata, żeby każdy chciał się utożsamiać z tą marką.
Na podstawie tej szkółki będzie tworzony zrąb głównej drużyny?
Tak. Dlatego potrzeba nam tych dziesięciu lat na wyszkolenie zawodniczek. Dziewczyny, które zdobędą zapowiadane przeze mnie mistrzostwo Polski w roku 2026 dopiero zaczynają swoją przygodę z piłką ręczną, a może jeszcze nawet nie grają.
Jakoś nie chce mi się wierzyć, że tylko miejscowymi zawodniczkami z takiej wielkości miasta jak Słupsk uda się stworzyć zespół, który sięgnie po mistrzostwo.
Często spotykam się z takimi wątpliwościami. Odpowiadam w ten sposób: dla mnie fenomenem jest reprezentacja kobiet w piłce ręcznej Czarnogóry. Państwo, które ma 600 tysięcy obywateli i zdobyło wicemistrzostwo olimpijskie i mistrzostwo Europy. A 600 tysięcy to tyle samo ilu ludzi mieszka we Wrocławiu. To my w Słupsku, który ma 100 tysięcy mieszkańców mistrzostwa Polski nie zdobędziemy?
Ale realizacja takiego scenariusza wymaga wsparcia finansowego z miasta, a biorąc pod uwagę mizerię naszej miejskiej kasy, to nie ma co na to liczyć. Ze Słupska sport się wynosi, choćby do Kobylnicy.
Wbrew pozorom, dla mnie Słupsk jest bardzo dobrym miejscem do rozwoju sportu, tylko trzeba pewne sprawy poukładać. Problem w tym, że kluby sportowe i stowarzyszenia zbyt mocno oparły swoją działalność na pomocy miasta. Tylko z miastem. Powstało ogromne uzależnienie, które doprowadziło do sytuacji, że gdy miasto nie pomaga, to nie ma sportu. A zasada jest w sporcie taka sama jak w biznesie: nawet najlepszy klient nie może przynosić nam więcej niż 20 procent zysków. Niebezpieczeństwo jest takie, że klient się wysypie i firmy też nie ma. Tak samo musi być ze wsparciem miasta – niech da te 20 procent dla klubu, a resztę my sami sobie zdobędziemy.
Co Słupia może dać sponsorom, aby ich przyciągnąć do siebie?
Sport to są emocje i nazwa każdego sponsora w tym kontekście dobrze się kojarzy. Na Zachodzie o tym wiedzą bardzo dobrze. W Niemczech, żeby zostać sponsorem tytularnym drużyny z Bundesligi trzeba czekać sześć lat. U nas sześć lat trwa znalezienie sponsora.
Myśli pan, że Słupi uda się przyciągnąć dużego sponsora?
Sytuacja wygląda tak, że wielkie państwowe koncerny nie chcą niczego budować w sporcie, ale zainteresowane są tylko szczytem i natychmiastowym efektem. My szukamy partnera, który będzie widział, że budujemy coś. Oczywiście mogą się zdarzać błędy i problemy jak we wszystkim, ale po to mamy być partnerami, żeby usiąść razem i ustalić jak można robić lepiej. Zasada jest taka, że klub musi oddać sponsorowi to co on w niego zainwestował. Nie oszukujmy się: w sporcie nie ma filantropii. Jeśli ktoś jest w sporcie filantropem, to po roku dwóch już go nie będzie. Firma musi mieć zaplanowane, że – powiedzmy – za dziesięć lat chce być największa w Polsce, to ma podobny cel jak my i tutaj możemy współpracować.
Są takie firmy w regionie słupskim?
Na dziś jeszcze ich nie widzę. Może takie firmy są wokół nas, ale jeszcze o tym nie wiedzą. My nie szukamy sponsorów, którzy dadzą pieniądze i żądają efektów natychmiast. Tak samo jak w biznesie nie każdy potencjalny klient będzie moim klientem, a nawet ja nie chcę, żeby każdy był moim klientem. Nie wyobrażam sobie, żeby sponsorem Słupi została na przykład fabryka łożysk tocznych. Bo jaki będzie przekaz drużyny kobiecej z takim sponsorem? Dobranie sponsora to długi proces. To wysyłanie ofert do wielu firm, odbijanie się od ściany, aż trafi się na firmę, która będzie rozumiała sprawę.
Słupia jest pewnie na etapie odbijania się od ściany sponsorów?
Pomału przestajemy się odbijać. Nie oszukuję, że finanse leją się takim strumieniem, że nie wiem co z pieniędzmi robić. Przyznam, że ja jestem przeciwnikiem zbyt dużych pieniędzy w klubie naraz. Bo to przyciąga pasożytów i nierobów. Organizacja pracy musi być poukładana i ludzie też muszą być wyselekcjonowani. Przyjdzie taki czas, że niektórych ludzi z autobusu trzeba będzie wysadzić, innych przestawić na inne miejsca, aby każdy sprawdził się na innym stanowisku. Budowanie marki jest długim procesem, ale prawda jest taka, że FC Barcelona nie była od razu wielkim klubem. Gdy zostałem prezesem Słupi, myślałem skąd wziąć przykłady na działalność klubu. W Słupsku nie było skąd wziąć takiego przykładu. Nie mówię o Enerdze Czarnych, bo to jest wyższy pułap, a mi chodziło o taki poziom jak ma Słupia. I w końcu mnie olśniło, czego nie mogę robić. Nie mogę chodzić do sponsorów i prosić o pomoc. My najpierw pokazujemy, że budujemy i potrafimy coś zrobić, a ludzie muszą sami zauważyć te zmiany i przekonać się, że są one dobre. Jeśli ktoś będzie chciał być z nami i nam pomóc to my też mu pomożemy.
Rozmawiał: Leon Sroka